Dzisiaj rano o piatej zerwalismy sie zeby wyruszysc na wycieczke na swieta gore Ankai. Ku naszemu zdziwieniu nie bylo wielkiego poslizgu z wyjazdem i juz kolo szostej ruszylismy w droge. Czas potrzebny na dotarcie na miejsce to jakies 45min do godziny. Autobus ktorym jechalismy to, to ciezko opisac ;-) Wialo z kazdej strony, bo wszedzie jakies dziury i nieszczelnosci. A trzeba dodac ze poranki sa tu dosc chlodne. Dotarlismy do podnuza gory. Robi wrazenie... To bylo chyba jedno z pierwszych miejsc odwiedzonych przez moja Myszke. Najpierw krotka wspinaczka do jaskin, ktore sa wykute w tej gorze a potem droga na gore. Ciezko mi ocenic wysokosc - osadzicie sami jak zobaczycie zdjecia. Sa tam resztki jakiegos starego zamku. Podobno mieszkal tam jakies krol. Niestety nic wiecej nie moglem wyciagnac z miejscowego odnosnie dalszej historii. Jakies tzrydziesc lat tem medytowal na szczycie tej gory jakis swiety. Mleczarz dosnosil mu tylko mleko. Pewnego razu mleczarz sie zdenerwowal i zastrzelil swietego. Chyba dlatego, ze musial dzien w dzien zapychac pod ta gore ;-) W kazdym razie potem Babaji tam sie pojawil i medytowal tam przez kolejne dziewiec miesiecy non stop. I nikt w tym czasie mleka nie donosil ani czego kolwiek wiecej. Widoki z gory przepiekne.
Po zejsciu pojechalismy do czlowieka, ktory prowadzi maly ashram nieopodal. Ciekawostka jest to ze koles nie mowi od ponad pietnastu lat. Narzucil sobie taka pokute po tym jak byl w wojsku i kogos zabil. Bardzo mily i z duzym poczuciem humoru gosc.
Teraz jestesmy w Kopergaon zeby kupic jakies owoce i zjesc cos "na miescie" przy okazji. Jako ciekawostke dodam rowniez, ze tata Bolek nadal jest na glodowce - 4ty dzien!!! I co najciekawsze, ze chce to dalej ciagnac. Nic nie je - tylko woda. Cos mi to przypomina a wlasciwie kogos. To zaciecie i determinacja. Nie musze chyba wspominac ze BARDZO MI JEJ BRAKUJE I TESKNIE NA MAXA. KOCHAM CIE KOCIE!!!